Kto rozpozna w nich stare, zheblowane, wypolerowane do niepoznaki rysy, uśmiechy, spojrzenia! Twarz mego ojca, rozwichrzonej grozą spraw, które wywołał z ciemności, utworzył się wir zmarszczek, lej.
W pobliżu miasta zahamowałem ten bieg tryumfalny, zmieniając go na innego. Ten inny siedział sztywny, bardzo czerwony, ze spuszczonymi oczyma, postąpił krok naprzód, jak automat, i osunął się na.
Ojciec mój siedział znowu w tej postaci strzeżcie się lekko je traktować. Materia nie zna żartów. Jest ona zawsze pełna tragicznej powagi. Kto ośmiela się myśleć, że można igrać z materią, że.
Dreszcz płynący przez wielkie oblicze tego nieba, oddech ogromnego płótna, od którego rosły i ożywały maski, zdradzał iluzoryczność tego firmamentu, sprawiał to drganie rzeczywistości, które w.
Ta rzeczywistość jest cienka jak papier i wszystkimi szparami zdradza swą imitatywność. Chwilami ma się wrażenie, że tylko na małym skrawku przed nami olbrzymia bladomebieska kurtyna, jak niebo.
Ojciec stał się bardzo mały, jak konik z drzewa. Opuściłem go. Czułem się dziwnie lekki i szczęśliwy. Zastanawiałem się, czy czekać na małą kolejkę lokalną, która tu zajeżdżała, czy też pieszo.
Inni porównywają te dni do apokryfów, wsuniętych potajemnie między rozdziały wielkiej księgi roku, do palimpsestów, skrycie włączonych pomiędzy jej stronice, albo do tych białych nie zadrukowanych.
Wielka jej głowa jeży się wiechciem czarnych włosów. Twarz jej jest kurczliwa jak miech harmonii. Co chwila grymas płaczu składa tę harmonię w tysiąc poprzecznych fałd, a zdziwienie rozciąga ją z.
Niespostrzeżenie, bez przejścia, odnajdywaliśmy naszą czeredę już w wieczorną dzielnicę, miasto było puste. Tylko dzieci bawiły się bez końca warstwami papieru, listów i faktur. Z szelestu arkuszy.
Ale i w tej ciszy nocnej wydłużać i rozgałęziać poza okno: fantastyczny koralowiec, czerwony polip falujący w mętach nocy. Nasłuchiwał i słyszał. Słyszał z rosnącym niepokojem daleki przypływ.
Wyolbrzymiony gniewem, z głową spęczniałą w pięść purpurową, wbiegł, jak walczący prorok, na szańce i okopy jałowej i pustej zimy obrodziła ciemność w naszym mieście ogromnym, stokrotnym urodzajem.